Od Shikaku do ktosia
Obudziłem się w jakimś lesie.
Po wypadku nie wiedziałem gdzie jestem ani jak się tu znalazłem. Moja maska leżała obok.
Rany sprawiały mi okropny ból, który wręcz kochałem czuć na sobie i na
innych, ale cóż... nie można tak ciągle leżeć trzeba w końcu wstać. Z
całych sił się podnosiłem ani za szybko, ani za wolno. Kiedy wstałem,
próbowałem otworzyć swoje prawe oko, ale bez skutku. Sięgnąłem po maskę i
zawiesiłem na razie sobie ją na szyi. Postanowiłem poszukać
schronienia, bo wyczuwałem, że idzie burza. Jak zawsze idealny moment se
wybrała. W sumie... to lubię deszcz, a grzmoty i błyskawice mi ni
przeszkadzają. Ciągnąłem moje ogony po błocie. Nie chciało mi się ich
prostować i rozwalać na wszystkie boki. Wolałem jak są w jednym miejscu i
wyglądają jak jeden puszysty ogon. W drodze ciągle czułem jakieś różne
zapachy... wilków, ale jeszcze mi nieznanych. Postanowiłem zrobić sobie
mały postój. Akurat przy mnie była wielka skała, na której mogłem sobie
odpocząć. Kiedy już właziłem na skałę, usłyszałem za sobą cichy szept
dwóch wilków, jak i nie trzech. Udawałem, że tego nie słyszę. Mam
nadzieję, że stanie się coś ciekawego...
<Ktoś? Nawet może trzy ktosie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz