- Co?
- Dasz chusteczkę?
- Jak mi poleci krew z nosa...
- Nie poleci. Przecież nie będziesz miała jakiegoś wielkiego krwotoku..
- A z kąt wiesz?
- Bo wiem... dasz tą chusteczkę?
- Nie.
- Proszę.... Mam katar. - Była lekcja starożytnej wilczej mowy czyli SWM. Pani była bardzo wymagająca. Ale też jej nie lubiłam. Parę miesięcy temu kazała mi wynieść swoje własne smarki do kosza. Ale wszyscy ją UWIELBIAJĄ. Bo to taka DOBRA nauczycielka. Nie zauważyłam, ze właśnie przechodzi obok mnie i Eriserii...
- Zaraz Cię wyrzucę. - powiedziała tym swoim tonem. ,, No i dobrze" Pomyślałam. ,, Przynajmniej nie będę tutaj siedzieć." Przez chwilę patrzyła na mnie tym swoim durnym wzrokiem po czym powiedziała.
- Będziesz siedzieć z Arsem a Noks przejdzie do Eriserii... - zamurowało mnie. mam się przesiąść? Po jakiego licha?! No cóż... po 15 min zadzwonił dzwonek a pieliśmy jeszcze jeden SWM. Zaczynałam ten przedmiot co raz bardziej nie lubić. Miałam z Arsem siedzieć... 1 tydzień. A przed emną jeszcze 3 lekcje... Pod koniec przerwy podeszła do mnie nauczycielka.
- A ty się nie przesiadasz? - popatrzyłam na nią pytającym wzrokiem.
- Miałam na myśli mówiąc, że się przesiadasz już TERAZ.
- CO?! - spytałam z nie dowierzaniem.
- Czy nie wyraziłam się wyraźnie? - Popatrzyłam na nią z pode łba.
- Ale ja przecież tylko poprosiłam o chusteczkę.
- Trudno. - powiedziała Nauczycielka. Trudno!? TRUDNO!? Ja jej zaraz dam trudno. Miałam w tym momencie ochotę wywalić na nią jedno, wielkie gówno. Na następnej lekcji nauczycielka upomniała Eri.
- Czy ja się nie wyraźnie wyraziłam, że ma być cisza?
- Proszę pani, ale one ciągle się mnie pytają czy cieszę się, że siedzę z Noksem. - Pragnęła bym poinformować, że Noksa w tym dniu nie było i jeszcze coś. Eri mówiąc one miała na myśli jedne z tak zwanych Asów. Mówiąc zczerze próbowały mnie a raczej ona próbowała mnie zeswatać z Arsem. NIE DOCIERAŁO, ŻE JA NIE CHCĘ I NAWET NIE BYŁAM ZAINTERESOWANA. Ale tak to z nimi jest... Już szłam do domu. A raczej do mojej jaskini gdy usłyszałam krzyk. No tak. Kłopoty ciągną się za mną jak smród po gaciach. Odwróciłam się. Nic. Kolejny krzyk. Zaczęłam biec w tamtą stronę. Nie wiem czemu. Krzyk co raz głośniejszy... w końcu dotarłam na polanę ale... nikogo nie było.
- Halo?! Jest tu kto?! - cisza...
- Haloo..... - powiedziałam już trochę ciszej zniżając głowę z lekką nie pewnością. Po chwili usłyszałam szept... był nie wyraźny. Odwróciłam szybko. Nikogo nie było.
- Rachel.... - tym razem nie odwracałam się. Czarna mgła zaczęła gromadzić się 5 m ode mnie. Zaczęła się przekształcać... Nie wiedziałam w co bo obróciłam się i poleciałam gdzie pieprz rośnie. Po paru minutach byłam już w jaskini ale... to co tam zobaczyłam sprawiło, że stanęłam jak wryta. Mój ojciec przymilał się do jakiejś wadery... a nie sorry... ona do niego. A raczej oboje. Po chwili zobaczyła mnie ta dziwna wadera. Miała błękitne oczy. Cała była biała ale włosy miała czarne i proste. Na szyi miała medalik z sercem w łapce czyli, ze był to wilk miłości. Można by się spodziewać.
- Eeeeee - powiedziałam zmieszana. Tata nareszcie skapnął się, że jakiś mało wartościowy 1 roczny szczeniak czegoś od niego chce. - Dzień... dobry...
- O... dzień dobry. Ty to pewnie... córka Miśka...
- Miśka?
- Twojego taty. - powiedziała aż zbyt milutkim tonem wadera.
- Aha... - popatrzyłam na ojca z pragnieniem zrozumienia i pomocy
- Jestem Ewelin... A ty? - spytała wadera
- Rachel...
- Ładne imię, Chcesz coś zjeść?
- Nie jestem głodna...
- Jesteś, jesteś. No chodź
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz